Image Map

poniedziałek, 30 czerwca 2014

22.

A dziś z racji tego, że me stworzonko kończy 22 miesiące (tak, tak - mały mężczyzna mi rośnie), krótka lista rzeczy o których śnimy po nocach i może za dwa miesiące na drugie urodziny małego N. uda nam się zdobyć, chociaż cześć z nich. A więc po kolei:

1. Koszulki z Family in black, które zawładnęły Matkowym rockandroll'owym serduchem. A już koszulka `TATUAŻE MOJEJ MAMY SĄ LEPSZE OD TATUAŻY TWOJEJ MAMY` jest mega cud-malina.




2. Seria Zoo z małpką firmy SKIP HOP. Zakochałam się w nich bez pamięci. Są cudowne i może, gdy jakiś przypływ gotówki wpłynie do Matkowego portfela to zakupi chociaż plecak albo bidon dla potwora. Kto wie...



3. Silikonowe wiaderko Scrunch-bucket, które można znaleźć np. w sklepie Zefi. Nie da się ukryć, że dziecko me jest piaskolubne i Matka zawsze obładowana jest mnóstwem plastikowych wiaderek, łopatek, foremek i grabek. A praktyczność tego wiaderka wprawiła mnie w osłupienie. Wystarczy go zwinąć, wpakować do torebki i odtańczyć taniec radości, bo w końcu ktoś wymyślił coś co ułatwia życie Matce a jednocześnie cieszy jej dziecko.



4. I na koniec pościel...marzy mi się uszycie jej swoimi rękoma (matka późną wieczorową porą, stacza boje z maszyną do szycia) ale do tego muszę zdobyć odpowiedni materiał. A wizję na pościel w gwiazdy mam....o takie o:





I tak dla wyjaśnienia:
Post nie jest w żaden sposób sponsorowany i nie posiadamy żadnej z tych rzeczy. Jest to jedynie matkowa subiektywna lista życzeń.


niedziela, 29 czerwca 2014

Plac zabaw - co nas wkurza?

  Przyznaję się...nie lubię chodzić z małym N. na plac zabaw. I nie chodzi tu o tą dziecięcą dzicz, chaotycznie biegającą po całym terenie placu zabaw. To z rodzicielami tej dziczy mam na pieńku. Bo nic mi tak ciśnienia nie podnosi jak wytapetowana i wystrojona po końce swoich sztucznych paznokci matka, która rozłożywszy swe cztery litery na ławce, znika w telefonie. A jej bezstresowo `wychowywane` dziecko rzuca piaskiem z rykiem zarzynanego świniaka, zabiera zabawki innym, pluje i bije. Ja wychowywać jej dziecka nie będę... wystarczy mi mój oporny i charakterny potwór, ale zdzierżyć nie mogę, gdy owa Paniusia wyrwana ze swojego telefonowego świata, wyskakuje z jakimiś niezrozumiałymi dla mnie roszczeniami, że niby mój pierworodny ma się podzielić swoimi zabawkami. To ja się pytam, jakim k*rwa prawem? Mamy się dzielić dla dobra ogółu? A ja mam ten ogół w głębokim poważaniu! Life is brutal! Nie ma nic za darmo. Chcesz coś - daj coś w zamian albo grzecznie poproś i czekaj na pozwolenie. Nie będę wychowywać dziecka na świętego męczennika, który odda swą ostatnią zabawkę tylko dlatego, że ktoś tak chce albo bo tak wypada. Daje mojemu dziecku wybór...chce się podzielić zabawkami to się dzieli, nie chce, to też jest OK. Ma do tego pełne prawo. I nic, nikomu do tego! Uczę moje dziecko, że ma prawo do swojego zdania, że o swoich rzeczach może decydować sam i chociaż tłumaczę mu, że dobrze jest się dzielić bo 10 zabawkami na raz bawić się nie da to jeśli nie ma na to ochoty to zmuszać go na siłę do dzielenia nie będę, a już na pewno nie pod wpływem jakiś roszczeń obcej baby. A jak się to komuś nie podoba to niech się kulturalnie od koleguje od nas i naszych zabawek. Ot co!











wtorek, 24 czerwca 2014

My dad is a super hero!

Wczorajszy Dzień Ojca sprawił, że pół nocy nie spałam. Bo jak to się stało, że do tej pory w życiu małego N. na pierwszym miejscu była Miłościwie Panująca Matka, a teraz gdy tylko w zasięgu jego niebieskich oczu pojawi się Ojciec, Matka przestaje istnieć. Mogę tańczyć na uszach, robić głupie miny czy wyciągać tuziny nowych zabawek, a i tak mały potwór wybierze tarmoszenie się z Ojcem. Śmiechy i chichy wtedy nie mają końca...a Matka może tylko na to patrzeć z zazdrością.

A jest czego zazdrościć. Duży Z. jest dobrym ojcem chociaż nic tego nie zapowiadało. Długo zarzekał się, że dzieci mieć nie będzie a tu proszę! Pojawiłam się ja i kilka miesięcy później - bach - ciąża. Kolejne kilka miesięcy później - bach - poród i pojawienie się małego N. w naszym życiu. Kolejne bach, bach i bach - duży Z. został ojcem z prawdziwego zdarzenia. I nie ukrywam, sprawdza się w tej roli. Pomimo pracy, która go demotywuje do wszystkiego i wysysa z niego całą chęć do życia to zawsze ma czas dla pierworodnego. A mały N. staje się jego małą kopią i najchętniej to przykleił by się Ojcu do nogawki, żeby ten mu przypadkiem nigdzie nie uciekł. A Matka niestety idzie powoli w odstawkę. I chociaż me serce krwawi to godzę się z tym bo taka jest kolej rzeczy. Synek mi dorasta i stara się naśladować swojego bohatera. 

Bohatera, którym jest jego super tata!





niedziela, 15 czerwca 2014

Turlututu. A kuku, to ja!, czyli matka w ciężkim szoku.

Nie mogę się powstrzymać...po prostu muszę. Mały N. zaskoczył mnie ostatnio i muszę się tym pochwalić. A co! Matką jestem to mi wolno.

Przyznaję się bez bicia - jestem książko maniaczką. Uwielbiam zapach nowych książek i ten szelest kartek...mmm to jest to! W gimnazjum spędziłam więcej czasu w bibliotece niż w szkole. Miałam strasznego bzika i wręcz pochłaniałam książki nałogowo. Teraz chcę tą moją miłość (albo chociaż jej część) do książek i czytania zaszczepić u mojego pierworodnego. Długo nie mogłam się zdecydować co za książkę mu tym razem sprawić. Z jednej strony wykupiłabym wszystkie książki jakie mieli na stanie ale z drugiej, dość skromne fundusze zmusiły mnie do ograniczeń. Aj, cóż to był za ból wybrać z setek pozycji tylko trzy. W końcu mój wybór padł na `Auta` - Stephana Lompa, `Pomelo i przeciwieństwa` - Ramony Bădescu i `Turlututu. A kuku, to ja!` - Hervé Tulleta.

Dziś post o tej ostatniej. Chyba prawie każdy kojarzy Hervé Tulleta i jego książki. Z każdej strony tylko ochy i achy nad jego twórczością więc matka musiała sprawdzić ową cudowność na sobie i małym N. Padło na `Turlututu. A kuku, to ja!` Jeden klik i książka wylądowała w koszyku. Po dwóch dniach była w naszym domu. Przyznam się, iż zakładałam, że książka trochę poczeka aż mały N. podrośnie żeby móc z niej w pełni korzystać. A tu co? Matka doznała ciężkiego szoku gdy jej dziecko od razu załapało gdzie należy wcisnąć guzik, żeby polecieć na inną planetę, jak pukać w drzwi, żeby je otworzyć albo jak trząść książką żeby wymieszać farby. Dumna jestem przeokropnie z tego mojego kleszcza, że taki mądry i inteligentny stwór z niego rośnie. Książka jest kolorowa, porządnie wydana, rysunki są ładne i nieprzekombinowane. Treść zachęca maluchy do czynnego udziału w czytaniu a nie jedynie do słuchania. Jak wspominałam wcześniej trzeba nią trząść, krzyczeć zaklęcia, śpiewać piosenki czy pukać w narysowane drzwi. I nie będę ukrywać, że książka ta warta jest tych ochów i achów, które zewsząd płyną w jej kierunku. I tak! Matka zdecydowanie się pod nimi podpisuje oboma rękoma i nogami w sumie też :)









czwartek, 12 czerwca 2014

Sunny Days!

Uff...co za gorąc. Klimat iście afrykański. Żar leje się z nieba, temperatura w cieniu sięga 35 kresek a my mieszkamy na 4 piętrze (na 4 możliwe). W chałupie temperatura średnio 30-stopniowa, chociaż wiatrak chodzi non stop. I nie, nie, wcale nie narzekam. Bo zdecydowanie wolę ciepełko, ale wszystko ma swoje granice... Mały N. źle znosi takie temperatury. W weekend jakoś sobie radziliśmy bo nad jeziorem grasowaliśmy ale już w tygodniu tak kolorowo nie jest. Dziecię me zmęczone ciągle, potyka się o własne kopytka i marudny jest koszmarnie. Pomysłów na zajęcie go coraz mniej. Kombinuję, wymyślam, wręcz wychodzę z siebie żeby go czymś na dłużej zająć a on co? Nic! Cholera mała oporna na moje starania... wszystko go męczy i nudzi już po 10 minutach. Na szczęście pogoda ma się na dniach unormować. I liczę na to, że mój pierworodny też się unormuje :)

A wspomniany wyżej weekend spędziliśmy tak:








A na koniec - matka. W trakcie rozjaśniania włosów, stąd to dziwne coś na głowie :)



poniedziałek, 9 czerwca 2014

Matka inna czyli zła?

Szklanka zimnej coli jest. Muzyka w słuchawkach też, więc nadszedł czas na matkowe wypociny...

Matką jestem nietypową i się tego nie wstydzę. Mam tunele w uszach, noszę glany (teraz już może rzadziej niż kiedyś ale nadal się zdarza) i słucham ciężkiej muzyki ale czy to sprawia, ze jestem złą matką? Ludzie plują jadem na każdego kto chociaż odrobinę odbiega od normy. Tylko kto tak naprawdę decyduje o tym co się mieści w normie a co nie? I jakim prawem? Bo czy to, że moje dziurki w uszach są większe niż u przeciętnego Polaka definiuje mnie jako patologię, która nie powinna mieć dzieci? Czy moja odmieność dają prawo innym oceniać mnie jako matkę? Chociaż mi się nie przelewa to mojemu dziecku na pewno niczego nie brakuje. Ma codziennie czyste ubranie, suchego pampersa, głodny nie chodzi, zabawek też mu nie brakuje a mimo to nie raz został określony jako `biedne dziecko`. I dlaczego? Tylko dlatego, że ma wyróżniających się z tłumu rodziców. 
Polska z tolerancją jest zdecydowanie na bakier o czym przekonałam się nie raz. I ja, jako ja mam głęboko miedzy pośladami co myślą o mnie inni ale nie pozwolę na to, żeby chore uprzedzenia dotknęły moje dziecię. Będę gryźć, bić i szarpać za kudły jeśli będzie taka potrzeba bo oceniać małego N. przez to jak wyglądają jego rodzice, nie pozwolę...
Uff... wywlokłam to co leżało mi na wątrobie i kuło w śledzionę i od razu jakby lżej. Świata tym postem nie zmienię - wiem, ale a nóż kogoś zmuszę do refleksji na temat braku tolerancji dla odmienności. Wyróżniająca aparycja nie definiuje tego jakim się jest rodzicem. I o, tyle w temacie! 

Matka się odmeldowuje i życzy dobrej nocy :)


poniedziałek, 2 czerwca 2014

Święto dziecia mego!


1 czerwca - potwór mój miał swoje święto. Były góry prezentów i słodkości (matka nawet rogaliki z Nutellą upiekła). Był wyjazd nad wodę, robienie babek w błocie i kąpiel w ubraniu, czyli wszystko to co tygryski lubią najbardziej :) A najważniejsze, że cały dzień byliśmy tylko my troje. To był dzień tylko tylko dla nas i nikt niczego nie zabraniał, nikt na nikogo nie krzyczał ani nie groził palcem. Panował totalny `luz blues` i syn mój pierworodny chyba wyczuł, że był to dzień wyjątkowy bo zadziwiająco grzecznie się zachowywał. Nie było awantur, nie było krzyku ani rzucania się po ziemi. W zamian było dużo przytulania, cacania i mnóstwo buziaków. Normalnie, dziecko nie do poznania.

 Ale nie zależnie od tego czy Nikodem daje mi w kość czy nie to kocham go nad życie. I w takie dni jak Dzień Dziecka pokazuje mu to ze zdwojoną siłą. 

KOCHAM CIĘ POTWORKU! <3